Wyszłam na balkon i zapaliłam. Nie palę, ale dziś postanowiłam zapalić. To podobno odpręża, relaksuje czy tam pozbywa się stresu. Stresu miałam aż nadto. Myślałam, że nie da się bardziej denerwować, ale jednak.
Da się.
Był piękny słoneczny maj. Madryt aż kipiał życiem, ciepłem, kochałam to miasto nade wszystko. Marzyłam o mieszkaniu tu od dziecka i dążyłam do spełnienia marzenia bardzo wytrwale. Jednak za kilka miesięcy go opuszczę i nie wiem czy wrócę. Pod koniec sierpnia miałam wziąć ślub i wyprowadzić się do Turynu, do mojego męża...
-NEVA! - usłyszałam wrzask.
Chyba dobrze zrobiłam, gdy prawie dwa lata temu zaproponowałam mojemu bratu ciotecznemu zamieszkanie razem. Nigdy się z nim nie nudziłam, nigdy nie dawał mi zbyt wielu chwil na użalanie się nad sobą czy przeżywanie dłużej jakiegoś problemu. On i jego koledzy byli bardzo absorbujący. Poza tym, gdy mój narzeczony wyjeżdżał rok temu do Turynu poprosił ich, żeby się mną zaopiekowali. Och, opiekowali się.
-NEVA! - zawtórował mu drugi głos. Westchnęłam ciężko, bo teraz do tego małego chórku miał dołączyć trzeci, ale piętro wyżej. Zazwyczaj tak było. Schemat się czasem zmieniał, ale rzadko.
-Neva? - piętro wyżej, przez balustradę przechylał się brunet. A jednak nie! - Głucha jesteś? Wołają cię! - warknął.
-Czasami chciałabym ogłuchnąć - przewróciłam oczami.
-Ja tu grać nie mogę od tego wrzasku, Velazquez!
-A co mnie to obchodzi, Vazquez?! - wstałam gasząc ledwo zapalonego papierosa. Weszłam do mieszkania i zaraz za firanką wpadłam na dwóch osobników. Jeden mieszkał ze mną, drugi piętro wyżej, ale w sumie mieszkaliśmy w dwupiętrowym mieszkaniu. Wspólna klatka schodowa dla całego bloku była prawie jak nasza własna. Inni lokatorzy już się przyzwyczaili do tego co się wyprawia.
-Neva! - mój brat wziął się pod boki. - Neva! - próbował być groźny.
-Tak, Neva - groził mi palcem nasz kolega. - Isco ma rację!
-Isco jeszcze nic nie powiedział - olśniłam go.
-Ale zaraz powiem! - zagrzmiał nadal z groźną miną.
-Widzisz! Zaraz powie! - pokiwał głową Jese.
-Słucham? - westchnęłam zniecierpliwiona.
-Morata do nas telefonował i ...
-Morata ma teraz trening i jeśli myślisz, że znów spróbujesz mnie sterroryzować, bo skończyły ci się czyste skarpetki to jesteś w błędzie. Albo robisz pranie sam albo dajesz mi za tę usługę trzydzieści euro! - warknęłam i wyminęłam tę delegację.
-O święte Bernabeu... - sapnął Jese. - Kradzież w biały dzień!
-Neva! No nie bądź taka! - Isco przyleciał za mną do łazienki, gdzie właśnie wysypywałam z kosza na pranie brudne rzeczy.
-Będę! Nie jestem twoją pomocą domową tylko siostrą! I to dodatkowo cioteczną! Chcesz pranie to dawaj kasę, a jak nie to wyjazd! - wskazałam mu drzwi.
-To twoje? - Jese w tym czasie wygrzebał z brudów moje stringi i trzymając je w dwóch palcach przyglądał im się uważnie.
-Odłóż albo zadzwonię do Moraty - wyszeptałam złowrogim tonem. Jese w mig upuścił moją bieliznę i cofnął się do drzwi. Nie wiem co Alvaro w sobie miał, ale zawsze wspomnienie o nim w formie groźby świetnie działało na tych czubków.
-Neva, a ja zadzwonię do twojej mamy! - wypalił Isco.
-I co jej powiesz? Ciociu, Neva nie chce uprać moich brudnych gaci? - skrzywiłam się. Chyba wtedy dotarło do niego co chce na mnie wymusić i delikatnie się skrzywił.
-Masz - wyciągnął z kieszeni trzydzieści euro i wyszedł.
-Frajerze! Złamałeś się! - Jese wyleciał za nim, ale nie zamknął drzwi. - Słaby jesteś!
-Słaby? Ty mieszkasz z Vazquezem i Sarabią, pranie robicie po kolei, a ona nie chce! A mnie się nie chce...
-Myślisz, że Morata mi grzmotnie za to, że dotykałem jej majtek? - zmartwił się nagle.
-Myślę, że porządnie...
-O święte Bernabeu...
Wieczorem przypomniałam sobie, że miałam oddać siostrze kasę. Dobra, ona mi o tym przypominała. Napisała mi sms, a zamiast treści była strzałka w górę.
Zgarnęłam hajsy i poszłam na górę. Drzwi jak zwykle były otwarte, po co zamykać? Madryt to enklawa spokoju, tu nie ma złodziei. A nawet jak są to kto śmiałby okradać piłkarzy?!
Na kanapie w salonie leżał Isco i oglądał telewizję. Bo przecież my piętro niżej nie mamy telewizora.
W kuchni gotował coś Sarabia, a gorąco kibicował mu Jese. Na balkonie siedziała moja starsza, o całe dwa lata, siostra Kama i paliła papierosa.
-Dawaj - wyciągnęła rękę. Położyłam jej banknoty a ona wprawnym ruchem schowała je w staniku. Wszystkiemu przyglądał się Vazquez. Kama mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Lata praktyki - wypaliła, a to oczywiście wprawiło Vazqueza w jeszcze większy stan przerażania.
Ich historia jest banalnie prosta. Kama twierdzi, że nie potrzebuje faceta, Vazquez wręcz przeciwnie. Więc Kama łaskawie przyjmuje jego względy, a Vazquez zrobi dla niej wszystko. Wszystko to co robią to w sumie przypomina komedię, ale mnie już otacza taki cyrk, że kilka akcji w tę czy w tę nie robi na mnie najmniejszego wrażenia.
-SARABIA! - zapiszczał w mieszkaniu Jese. Oho! Kolejna akcja!
Błyskawicznie przetransportowałam się do kuchni, gdzie oprócz Sarabii i Jese stał już zaciekawiony Isco.
Sarabia spalił naleśniki. Jese był w żałobie. Kuchnia też, kłęby czarnego dymu były dosłownie wszędzie.
-Alvarito - Kama spojrzała na Vazqueza. - Idziemy coś zjeść na mieście?
-Tak - westchnął patrząc na swoich kolegów. - Chodź - wziął ją za rękę i wyszli.
-Jak on z nią wytrzymuje? - zastanawiał się Jese oglądając ulotki pizzerii.
-To się nazywa miłość, ćwoku - burknął wściekły Sarabia.
-Ty mi tu nie ćwokuj! Zepsułeś moją kolację!
-To była MOJA kolacja! A przypaliła się, bo się na to patrzyłeś!
-Od samego patrzenia to jeszcze nic się nie psuje!
-Jak widać psuje! Zły wzrok psuje żarcie!
-Zaraz zły dotyk cię zepsuje!
-Idziemy - Isco zarządził odwrót. Błyskawicznie ewakuowaliśmy się do siebie i dokładnie zamknęliśmy za sobą drzwi wejściowe.
-Chodź, zrobimy jakąś dobrą sałatkę - uśmiechnęłam się do niego i zaczęłam wyciągać rzeczy z lodówki.
-Kiedy przyjedzie Morata? - wyjął deskę i zaczął kroić warzywa.
-Za kilka dni.
-Idziesz dziś do Arbeloi?
-Po co? - usiadłam przy stole i nalałam sobie wody do szklanki.
-No nie wiem... Kumplujecie się... - mruknął. Znałam ten ton. Był to ton detektywa. Morata kazał pilnować, trzeba pilnować.
-Dzięki Alvaro poznałam cały skład Realu Madryt, ale zauważ, że kumpluje się z głównie z kobietami.
-A! To idziesz do Carloty?! - odetchnął z ulgą.
-Nie - wstałam. - Do Ramosa - i wyszłam w akompaniamencie krzyków.
Gdy wyszłam przed blok to głośno westchnęłam. Byłam wykończona, więc chciałam się w końcu odstresować. Jak widać odpoczywanie w mieszkaniu, które od dwóch lat uważam za swój tymczasowy dom, nie jest możliwe. Moi rodzice też prowadzą otwarty dom. Zawsze jest pełno gości, ktoś po coś przychodzi, usiądzie na chwilę, pogada. No, ale to tutaj to przekracza wszystkie normy! Po co nam dwa mieszkania! Trzeba poszukać domu i tam mieszkać razem! Chociaż by więcej miejsca było.
Wsiadłam do zamówionej taksówki i wbrew temu co mówiłam Isco pojechałam w przeciwną stronę niż do domu Ramosa.
Po kilkunastu minutach wstukałam kod domofonu i poszłam na górę. Zapukałam kilka razy aż drzwi się otworzyły. Z delikatnym uśmiechem przywitałam się z właścicielem i poszliśmy do salonu. Czekało tam na nas już piwo, chipsy i Pearl Harbor.
-Co tam? – spytał chłopak rozsiadając się na kanapie. Rozwaliłam się obok niego i wzięłam butelkę, którą mi podał.
-Dupa – westchnęłam upijając spory łyk bursztynowego płynu.
-To fajnie… A co tam na studiach? – zerknęłam na niego z boku, a on wyszczerzał zęby.
Poznałam Koke, bo to właśnie on pomagał mi się odstresować, na pierwszym roku studiów. Był ambitnym, młodym piłkarzem, który oprócz piłki nożnej chciał mieć też zawód. Zapału starczyło mu tylko albo aż na miesiąc. Ten miesiąc wystarczył, żebyśmy się zakumulowali. Nasza przyjaźń się utrzymała pomimo, że Koke studia rzucił. To on trzy lata temu przedstawił mnie Moracie.
-Nie wiem, nie mam teraz zajęć. Przygotowuję projekt zaliczeniowy na koniec, mam staż…
-Dalej jestem w szoku, że Morata pozwolił ci na staż.
-Koke! – warknęłam. – Alvaro nie jest moim właścicielem. Nie wiem skąd w tobie takie stereotypowe myślenie! Twoja mama pracuje zawodowo, więc dlaczego ja mam nie pracować?
-Ponieważ Morata to Morata a ty wiedziałaś na co się piszesz?
Westchnęłam. Napiłam się piwa. Znów westchnęłam.
-Nie będę siedzieć w domu i rodzić mu dzieci.
-Będziesz.
-Nie będę.
-Będziesz.
-Koke!
-No co? Morata jest fajny, super koleś, ale ma porąbaną matkę i wszyscy to wiedzą! Matka to jedno, a babki i reszta rodziny? Ja uciekam od nich w popłochu, nie wiem jak ty to znosisz?
-Też nie wiem – jęknęłam. – Nie lubię jego matki. Truje mi dupę jakimiś głupotami związanymi ze ślubem. Wiesz, że lista gości zamknęła się już na pięciu stówach? Ja nie wiem kogo ona zaprosiła, ale to bardziej jej wesele niż moje! – wkurzyłam się i powiedziałam w końcu to co mnie irytowało od kilku dni.
-Mówiłaś Alvaro?
-Próbowałam, ale ma treningi, koniec sezonu… Niby już zdobył mistrzostwo Włoch, ale nadal cisną… Poczekam aż wróci… - przetarłam dłonią oczy. Byłam naprawdę wykończona.
-O ile tyle wytrzymasz…
-Mogę zostać u ciebie na noc? – zerknęłam na niego. – Mieszkam w wariatkowie, a jutro sobota. Chciałabym się wyspać i nie słuchać wrzasków tych gamoni od rana.
-Spoko, wolny pokój jak zawsze jest twój. A jak tam w mieszkaniu?
-Wszystko w normie – spojrzałam na ekran telewizora, na którym od kilkunastu minut leciał nasz ulubiony film Pearl Harbor. – Vazquez lata jak opętany za moją siostrą, która łaskawie przyjmuje jego względy. Nie oszukujmy się, wszyscy wiemy, że nic z tego nie będzie! Tylko nie Vazquez.
-Kama to startuje na jakąś większą rybę a nie Vazqueza – zaśmiał się.
-Kama chce być WAG. Chce być jak Sara Carbonero czy Pilar Rubio. Biedna tylko nie wie na którego piłkarza się zdecydować i w który kraj uderzyć. Próbowała sił z Benzemą, ale twierdzi, że poziom jego zidiocenia ją pokonał. Za to uczy się teraz włoskiego, jej nowy plan zakłada, że będzie mnie często odwiedzać w Turynie i Morata pomoże jej znaleźć tego wybranego, sławnego – zakpiłam.
-Dziewczyna ma w życiu cel – śmiał się dalej.
-Ale taki?! Stary, no weź! – przekręciłam oczami.
-Kama jest dziwna i tyle.
-Kama sobie ubzdurała, że miłość nie istnieje i teraz szuka męża, który nie będzie oczekiwał od niej miłości. Może kontaktuję ją z Ronaldo, nadawaliby się – roześmiałam się ze swojego własnego żartu. Jednak Koke wpatrywał się we mnie niezwykle uważnie. – Nie mówiłam tego poważnie. Ronaldo ma teraz złamane serce po rozstaniu z Iriną. Daj spokój.
-Poznałaś siostrę z Benzemą, to czemu nie poznasz jej z Ronaldo?
-Bo uważam, że Cris ma jakieś zalążki mózgu, a Benzema nie! Poza tym… Ronaldo bardzo lubię i szanuję, nie chcę, żeby moja walnięta siostra wpadła do niego i zakomunikowała mu, że ona to miłości nie chce, jedynie seks i małżeństwo. W zamian za to zero zdrad, zero kłótni i nawet urodzi mu dzieci… Oszalałeś? – popukałam się w czoło.
-A może oni tego potrzebują?
-Weź się lecz – fuknęłam i po raz kolejny zignorowałam wibrujący telefon. Susana Martin nie poddawała się! Wydzwaniała do mnie namiętnie od południa, a ja beznamiętnie olewałam to, że dzwoni.
Zignorowałam też wiadomość od Alvaro, że jego mama chce się ze mną skontaktować.
-Wiesz co jest najgorsze? Gdy połączy się biedną arystokratkę z siódmej wody po kisielu z bogatym biznesmenem. Przerost ambicji nad formą.
-Tak to się nazywa?
-Nie, nazywa się to Susana Martin, żona Alfonso Moraty – skrzywiłam się.
_______
Oto pierwszy odcinek, chętnie posłucham co macie do powiedzenia i przyjmę sugestie co i jak ;)
niebawem ruszy też fan page na FB, więc łatwiej będzie mnie Was informować o nowościach :)
Buziaczki!
Vinga Erbach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz